środa, 4 kwietnia 2012

Sensacja w SOSNOWCU


Fot. Łukasz Kalinowski/EAST NEWS
Fot. Łukasz Kalinowski/EAST NEWS
Gdy Kaśka i Bartek, w tych swoich ładnie zafarbowanych włosach, rozsiadają się w tym ładnym telewizyjnym świecie, na brzydkich ulicach Sosnowca używa się coraz brzydszych słów. Na przykład, że Sosnowiec ma w dupie takich gwiazdorów, którzy z żałoby po dziecku zrobili sobie szoł.
W zeszły czwartek, już po obiedzie, pani Maria, emerytka, sąsiadka rodziców Kaśki, ma ochotę zwrócić wszystko, co przed chwilą zjadła. Nie może uwierzyć, że Kaśka z Bartkiem mówią w telewizorze do tej słynnej Ewy Drzyzgi takie rzeczy: że bardzo cierpią, zwłaszcza koło godziny 19, to znaczy w czasie, gdy kiedyś kąpali Madzię. Że ciężko im patrzeć na dzieci w wózkach, a nawet oglądać reklamy pampersów. No i że Kaśce wypadło dziecko, gdy wróciła do domu po pampersy, i że właśnie miała wybrać się na rozmowę o pracę.
– A przecież wcześniej – irytuje się pani Maria – mówiła, że Madzia wypadła jej z rąk po kąpieli. I że dziecko mieli podrzucić dziadkom, bo zaplanowali imprezę. I że Bartek wyskoczył do sklepu po pieczarki na pizzę.



Więc jak to właściwie było? W pani Marii wzbiera fala gniewu na to całe bredzenie Kaśki i Bartka, na te ich kłamstwa. Ta fala rozlewa się po całym Sosnowcu. Trochę jak miejscowa rzeka, Czarna Przemsza, podczas powodzi.
Żałobę zamienili w jarmark
Renata, sprzedawczyni zniczy na sosnowieckim cmentarzu, długo Waśniewskich broniła. Nawet gdy wyszło, że Kaśka wymyśliła porwanie, i gdy nie pojawiła się na pogrzebie. Jakoś jeszcze wtedy rozumiała, że przecież matka jest w traumie, po przejściach, że przy takiej ludzkiej niechęci na cmentarz przyjść nie mogła.
Ale nagle i w Renacie emocje wezbrały. Jak wtedy, gdy usłyszała, że na początku marca Waśniewscy wybrali się w ramach odpoczynku w okolice Wałbrzycha, do zamku Książ. Włos się jej na głowie zjeżył, gdy usłyszała, że w zamian za informację, jak dostać się do zamku, zgodzili się tubylcom pozować do zdjęcia. Że potem sobie po tym zamku spacerowali, a jeszcze później kupowali wino i świeczkę zapachową – ona i on w nowych fryzurach. No i te ciuchy, ciągle inne, coraz droższe, te apartamenty, ustawki dla tabloidów.
Ale szczyt szczytów nastąpił, gdy Katarzyna wystąpiła na konferencji prasowej, tej z Rutkowskim i rodziną Bartka. Wystąpiła taka smutna, nieobecna, tym razem we włosach blond. Tyle że wcześniej dziennikarze uchwycili ją, gdy się uśmiecha. Dziś o Katarzynie W. Renata mówi wprost: to nie matka bolejąca, lecz... farbowana.
– Śmierć to cisza, a oni nieustannie jazgoczą – mówi z irytacją pani Daria, z zawodu kucharka, która wraz z córką Anetką wybrała się na spacer na grób Madzi (mieszkają dwa kroki od cmentarza). Grabarze rozpowiadają, że matka Madzi była na grobie ledwie raz. Nie widują też nikogo z najbliższej rodziny. To obcy palą świeczki tej małej.
– Gówniani szołmeni! – pokrzykuje pani Henryka, emerytka ze zrujnowanej do cna kamienicy przy ulicy Staszica w Sosnowcu, znajdującej się w sąsiedztwie domu matki i ojczyma Bartka. Pod ich oknami wielki napis, że Kasia i Bartek to zabójcy Madzi. Ludzie widzą czasami, jak oni podjeżdżają pięknym lśniącym samochodem pod ochroną zamaskowanych dryblasów detektywa Rutkowskiego. Czytali, że detektyw na utrzymanie tej pary wydaje 25 tysięcy miesięcznie, cholera by to wzięła.
– Chyba są w swoim żywiole. Kasia zawsze chciała się wyrwać z biednego Sosnowca do lepszego świata – uważa pani Maria. – Z tego marazmu, beznadziei, świata, nazwijmy to po imieniu – slumsów. I w gruncie rzeczy jej się udało – dodaje.
Czarna dziura
Slumsy, gdzie mieszkali przez kilka miesięcy przed śmiercią Madzi, na Floriańskiej. Na strychu zaniedbanej kamienicy, z piecami na węgiel, w otoczeniu sąsiadów, z których tylko nieliczni wychodzą rano do pracy. – Żyjemy tu w czarnej dziurze – przyznaje pracownica pobliskiego spożywczaka. – U nas najlepiej sprzedaje się tanie wino, a potem tanie pigułki na ból głowy.
Nie inaczej jest w blokach przy ulicy Legionów, gdzie mieszkają rodzice Katarzyny. – Kwitniemy sobie jak wiosenne kwiatki w tej naszej swojskiej patologii – przyznają bez ogródek Ryszard i Andrzej, emeryci przy piwku, obok drzewka na skwerku przy Legionów, od lat zaznajomieni z rodziną Katarzyny. – Tylko że większość z nas się do tego przyzwyczaiła. Kaśka chciała innego życia, chciała, żeby było o niej głośno.
– Ta dziewczyna to zawsze było pomieszanie z poplątaniem – wspomina inna sąsiadka rodziców Katarzyny. – Jednego dnia stawia na nogi blok, histerycznie oświadcza, że popełni samobójstwo. A innego niczym anioł święty pozuje do zdjęcia w białej mszalnej albie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz